
Niezwykłe drzewko pomarańczowe
Czy wiesz, że w Kalifornii nadal rośnie drzewo, od którego pochodzi większości pomarańczy spożywanych na całym świecie? Jego niezwykła historia to suma przypadków, zbiegów okoliczności i wiader wody noszonych 130 lat temu przez pewną Elizę.
Wszystko zaczęło się od brazylijskiego rolnika, który z jednego ze swoich drzewek cytrusowych zerwał słodki, łatwy do obierania i pozbawiony pestek pomarańczowy owoc. Niedługo potem (w 1879 roku) o istnieniu tego intrygującego owocu dowiedział się amerykański Komisarz ds. Rolnictwa, który postanowił posadzic je na Florydzie. Niestety, drzewka z trudem przyjmowały się w gorącym, wilgotnym klimacie, przez co nie dawały owoców. Trzy z nich przewieziono do Kalifornii w nadziei, że poradzą sobie lepiej w łagodniejszym klimacie. Dostały się one pod opiekę Elizy Tibbets, znajomej Komisarza, mieszkającej w Riverside w Kalifornii. Pod jej opieką drzewka radziły sobie wyśmienicie. Według legendy, pan Tibbets – mąż Elizy, odmówił sfinansowania sztucznego nawadniania roślin, więc Eliza nosiła wodę w wiadrze i podlewała je własnoręcznie.
Kiedy pomarańcze wydały owoce, uznano je za najlepsze spośród wszystkich innych odmian uprawianych w tym regionie. Okoliczni szkółkarze ustawiali się w kolejce, aby kupić szczepy drzew Elizy. Te pierwsze klony były po tysiąckroć reprodukowane, dopóki nie wypełniły setek gajów pomarańczowych Kalifornii, a następnie innych plantacji pomarańczy na całym świecie. Wszystkie drzewka pomarańczy „Washington navel” pochodzą właśnie od jednego z drzewek Elizy. Gdyby była mniej pilna w ich podlewaniu, wart miliardy dolarów biznes pomarańczy „Washington” mógłby nigdy nie powstać.
Trudno w to uwierzyć, ale jedno z tych pierwszych drzewek pani Tibbets przetrwało do dnia dzisiejszego. W roku 1902 zostało przeniesione do parku położonego na rogu alei Arlington i Magnolia w Riverside w Kalifornii, stając się fenomenem i bijąc rekordy popularności w skali całego kraju. Przenosiny drzewka były tak szeroko komentowane, że sam ówczesny prezydent, Teodor Roosevelt, wziął udział w tej uroczystej ceremonii. Obecnie, drzewko wciąż wydaje duże ilości owoców. Entuzjaści cytrusów – i nie chodzi tu o owady czy bakterie chorobotwórczych – pozostają największym zagrożeniem dla jego przetrwania. Setki ludzi próbowały odcinać pąki i gałązki po to, aby stworzyć swoje własne klony tego słynnego drzewka. Aby ochronić je przed intruzami, dookoła drzewka postawiono mocne kraty.